19.04.2016

Rozdział 8

Demon ciemności


Dla cierpliwych.


Chmury spokojnie płynęły po niebieskim niebie, przybierając przeróżne kształty; od łba byka po nimfę wodną. Wiatr delikatnie poruszał do tańca drzewa, które z dnia na dzień zieleniły się jeszcze bardziej. Zapach skoszonej trawy niósł się przez całą Wioskę, a śmiechy dzieci napędzały starsze panie do głośniejszych rozmów na targu. Kolorowe owoce i warzywa błyszczały żywo w promieniach słońca, owady szalały wokół kwiatów – Konoha tętniła życiem.
Wydawać by się mogło, że po wojnie już nic nie będzie takie samo, że egzystencja stanie się niesamowicie trudna i beznadziejna. Czas jednak leczy rany, a upór ludzi doprowadził wszystkich do nowego początku. Ziarno nadziei przerodziło się w plącze zapomnianego szczęścia. Ale czy na długo?
Kakashi, siedząc na ławce w parku, nie mógł wyjść z podziwu jak szybko udało im się doprowadzić Wioskę do stanu sprzed destrukcji. Wystarczyło kilka dobrych miesięcy, by na nowo ujrzeć bawiące się dzieci na podwórku. Mimo to smutek i żal nie pozwalały cieszyć się tym wszystkim tak, jak należało.
— Hokage — cień jednego z shinobi przesłonił mu słońce — pan Noriaki czeka w pańskim biurze.
Mężczyzna machnął niechętnie ręką, tym samym wydając rozkaz straży, by poczekali jeszcze trochę. Wcale nie chciał wracać i nie podobało mu się, że jakiś staruszek śledzi każdy jego krok. Miał serdecznie dosyć tego nadzoru; w końcu to on był Hokage, nawet jeśli nie wszystkim to odpowiadało.
Myślami wciąż był przy Sasuke. Nie potrafił pogodzić się z myślą, że przez całe swoje życie musi uciekać, mimo odkupienia swoich win. Trudne do zaakceptowanie było też to, iż w tym wszystkim znalazła się Sakura, zupełnie niewinna i nieświadoma. Wiedział, że jej miłość nigdy nie zgasła i nie pozwoliłaby młodemu Uchiha na samotną ucieczkę, ale z drugiej strony nie miała nawet okazji zdecydować. Została już naznaczona mianem zdrajczyni, a w oczach ludzi potępiono ją od razu.
Wrobienie Hokage w tak haniebny czyn skutkowało tylko aprobatą wielu ludzi, ale też i podwojoną nienawiścią. Rodziły się pytania typu: „czemu tak późno?”, „teraz wszystko przepadło”, „skazał ludzi na niespokojny sen”, „mógł podjąć tę decyzję szybciej”. Wielu wydawało się, że Sasuke nadal nosi w sobie demona ciemności i wciąż wywoływał on strach wśród ludzi. Sam Hatake obawiał się tego zła karmionego przez lata. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie można się tak szybko wyzbyć tej pustki i ciemności. To zabija, kawałek po kawałku. Taki człowiek nie potrafi na nowo poczuć się lepiej, zgrać z innymi. Zwykle stoi gdzieś w cieniu, obok, bojąc się również, że ciemna strona powróci. Kakashi to widział, gdy Sasuke przebywał w więzieniu. Próbował sam się izolować od reszty, a jak zaczynał szydzić i łapał się na tym, że sprawia komuś ból, zamykał się w sobie, nie odpowiadał na pytania, udawał, że nic się nie dzieje.
Demony ciemności potrafią zabić.
— KAKASHI!
Hokage poderwał się z ławki jak poparzony i gorączkowo rozglądał się po okolicy. Z siedziby obok wyszedł pokaźnej tuszy staruszek, Radny, którego drewniana laska wywoływała więcej hałasu niż cała orkiestra dęta. Uderzał nią zamaszyście o każdy skrawek ziemi, jakby chcąc pokazać tym samym swoją wyższość. Nietęga mina Radnego świadczyła tylko o tym, jak bardzo nienawidzi lekceważącego podejścia do jego osoby. Kakashi więc wstał niepewnie, klnąc w duchu na czym świat stoi.
— Ja wiem, że rządzisz tym wszystkim i że pogoda jest piękna, ale do cholery — uderzył laską z całej siły tuż przed stopą Hokage, zatrzymując się kilka centymetrów przed nim — nie tylko ty jesteś tutaj najważniejszy! Mamy złoczyńców do złapania!
— Oni nie są…
— Nawet nie chcę tego słuchać, Hatake. — Zmroził go wzrokiem, tym samym ucinając niepotrzebną dyskusję. — Natychmiast do biura, musimy uzgodnić parę rzeczy.
Gdy odchodzili, dwóch strażników Radnego powoli zbliżało się do eskorty Hokage, która właśnie zmieniała się z kolegami – tamci szybko powędrowali za Kakashim. Mężczyzna w czarnej masce wyjął zza paska od spodni mały nóż i wymieniając porozumiewawcze spojrzenia z blondynem obok, równocześnie napadli ich od tyłu, podcinając gardła tak, by nikt nie zauważył.


Zamieć trwała kilka dni. Straty poniosło jedno gospodarstwo, ale nikt nie ucierpiał. Ludzie tutaj byli zawsze przygotowani na najgorsze. Żyjąc tak daleko od innych, musieli liczyć tylko na siebie i zabezpieczać każdy detal swojej ciężkiej pracy niemalże codziennie i na sto procent. Oczywiście nie wszystko udawało się uratować, tak jak w tym przypadku, ale nigdy nie rozpaczano, tylko brano sprawy w swoje ręce i ruszano do boju.
Pomoc, jaką zaoferowali ludzie z osady, była dla Sakury czymś niezwykłym. Nie przypuszczała, że tak ciepło można powitać ludzi z zewnątrz, ale jak się później okazało, spodziewano się ich wizyty, ale nie tak nagle i w tak niespodziewany sposób.
Haruno rozmawiała z rudym mężczyzną o równie rudej i bujnej brodzie jak jego czupryna. Od kilku lat zajmował się hodowlą zwierząt – to on użyczył swojego konia i powóz, który ściągnął ich na dół i przewiózł nieprzytomnego Sasuke do małej przychodni umieszczonej obok Kościoła. Opowiadał o tym, jak wielu wędrownych próbowało się tutaj zatrzymać i okraść ich dobra. Mimo to, nigdy nie zwątpili w kolejnych, którzy deptali ich wiarę albo ją umacniali.
— Z paniczem Uchiha było inaczej — kontynuował swoją wypowiedź, rąbiąc drewno na wieczorne ognisko.
Sakura wyprostowała się jak struna, słysząc wzmiankę o Sasuke. Nie chciała jednak zadawać zbyt wielu pytań, by nie wyjść na ciekawską. Słuchała jednak z uwagą, dziwiąc się samej sobie, a już bardziej, gdy dowiedziała się, ile dobrego młody Uchiha zrobił dla tej osady.
— Pojawił się na tym samym wzgórzu, skąd przyszliście — wskazał toporem punkt widokowy i ścierając pot z czoła rękawem czerwonej, kraciastej bluzy, wrócił do rąbania drewna. — Zauważył go mój młodszy syn, który usilnie starał się przerwać moją bijatykę z teściem. Poszło o czwórkę młodych ludzi, którzy przyszli za namową jakiegoś ich boga, by uczcić ich wiarę i takie tam. Wie pani, bzdety. My uwielbiamy podróżnych, więc nie mieliśmy oporów, by ich ugościć. Trzeciego dnia jednak zaczęli rozrabiać. W końcu podpalili nasze domy. Tego też dnia kłóciłem się z teściem, zamiast gasić pożar.
Wiatr dął w okna, jakby niosąc kolejną falę zamieci, ale chwilę później uspokoił się i pozwolił, by Yuto opowiadał swoją historię dalej. On zaś zrobił sobie przerwę na łyk herbaty z kubka z polarnym niedźwiedziem, który podała mu Sakura i usiadł na ręcznie rzeźbionej ławce swojego dziadka.
— Myśleliśmy, że jest jednym z tej bandy — kontynuował, wpatrując się w widok za oknem. — Bardzo długo nie odrywał wzroku od płonącej osady, jakby z dumą. Był taki zimny i tajemniczy. Wydawało nam się, że może jest ich liderem. Ci chłopcy zaczęli jednak porywać nasze dzieci, kobiety, pojawiło się ich więcej. A on tam stał i patrzył, nie robiąc zupełnie nic.
Nie wiedziała, czy wyczuwa w jego głosie wyrzuty czy coś zupełnie innego.  Nie miała jednak odwagi, by przerwać chociażby cichym westchnięciem. Oczekiwała w napięciu dalszej części historii, by dowiedzieć się, co Sasuke robił już po tym, jak zabił barta – mogła się tylko domyślać, że wydarzyło się to właśnie po tym czasie. Błądzenie bez celu, realizacja wcześniejszego postanowienia musiała w końcu zmusić go do dalszych wędrówek, prawda?
— W jednej chwili chciałem go zabić — odezwał się nagle grobowym głosem, a jego oczy błysnęły dzikim blaskiem. — Wziąłem topór, odepchnąłem teścia z całej siły i zepchnąłem syna z drogi. Krzyczeli za mną, by zająć się pożarem, rannymi, by ratować dzieci i kobiety, zanim ich wszystkich gdzieś wywiozą. Jednak ta siła zemsty była silniejsza. Wsiadłem na mojego konia i galopem pognałem na wzgórze, zostawiając za sobą płonącą osadę. A on nadal tam stał i patrzył, nie zwracając na mnie uwagi. — Yuto wstał i wrócił do rąbania drewna. Zaczął się śmiać pod nosem, kręcąc z dezaprobatą głową. — Pognałem jak rycerz, nie wiedząc nawet z kim będzie mi dane się zmierzyć. — Niemal popłakał się ze śmiechu.
— Co się w takim razie stało? — spytała w końcu, próbując nadążyć nad tokiem tej historii.
Rudy mężczyzna zwrócił swe zielone oczy ku niej i uśmiechnął się ciepło z cichym „ocalił nas” na ustach.


Yuto mknął przed siebie z chęcią mordu. Miał zamiar obezwładnić przeciwnika, dowiedzieć się wszystkiego co wie, a później go zabić. Nie wiedział tylko, z kim ma do czynienia. Wszelkie wątpliwości zniknęły, gdy nieznajomy rozpłynął się w powietrzu, a topór ugrzązł w drzewie. Zatrzymał konia i rozejrzał się dookoła, ale nikogo nie znalazł. Jedno silne szarpnięcie sprowadziło go na ziemię, a nieznajomy niczym zjawa dosiadł konia i ruszył ze wzgórza.
— HEJ! — krzyknął za nim, leżąc w śniegu. Mężczyzna tylko odmachał, wyciągając swoją katanę, która błysnęła złowrogo w słońcu.
Sasuke nie znalazł się tutaj przypadkiem. A właściwie to znalazł, tylko wydawać by się mogło, że los chciał, by był właśnie w tym miejscu o tej porze. Po zabiciu brata, pokonaniu Orochmiaru i zostawieniu swojej grupy, błąkał się po celu, nie zamierzając jednak kierować się do Konohy. Planował zaszyć się gdzieś przed resztą świata, póki nie wydarzy się coś gorszego. W międzyczasie skrupulatnie obmyślał dokładną zemstę na Konoha, licząc dni i godziny do upadku.
Wioska Ukryta w Śniegu nie była żadnym z jego celów. Trafił przypadkiem. Błądził po lesie, gdy usłyszał głośne krzyki, bicie dzwonów, a do nozdrzy dotarł smród palonego drewna. Docierając na wzgórze, ujrzał płonącą osadę kompletnie odosobnioną od reszty świata. Zagubioną, umierającą, płaczącą i bezbronną. Długą chwilę stał i wpatrywał się w ten obraz, przypominając sobie sceny z Konoha, kiedy jego klan został wymordowany. Ogień tylko podsycił tę wizję. Kątem oka jednak zauważył mężczyznę, który wpatrywał się w niego z ogromną nienawiścią. Wziął go za intruza, którym wcale nie był. Mógł zdjąć czarny kaptur z głowy, ale nie chciał zdradzać swojej tożsamości. Niemniej jednak ów mężczyzna ruszył w jego stronę i pozostało mu tylko obmyślić szybki plan ucieczki.
Tak, początkowo Sasuke planował po prostu uciec. Porwać konia, zabić faceta z toporem i uciec, ot tak. Jednak zaciekłość rudego pana wywołała w nim swego rodzaju dumę i widząc zarazem jego bezsilność, postanowił oszczędzić mu życie i pomóc w walce ze złoczyńcami.
Mknąc w kierunku osady, nie mógł pogodzić się z samym sobą.
Bezinteresowna pomoc? Cóż za bezsens, Sasuke – myślał, kalkulując w głowie jakiekolwiek korzyści. Nie znalazł ani jednej.
Ściął jednego tęgiego faceta o głowę, tym samym uwalniając dwójkę dzieci z jego rąk. Galopując dalej, przewrócił niskiego mężczyznę, który próbował dorwać się do pięknej, czarnowłosej kobiety. Koń zdeptał mu kości, ale Sasuke jednak na tym nie poprzestał. Zeskoczył z wierzchowca i unosząc katanę ku górze, zamachnął się na turlającego oprawcę i wbił ostrze w głowę. Uczucie gładko wchodzącego ostrza w ciało, w mózg jak w masło, przyprawiło go  o lekkie dreszcze. Trysnęła krew. Uchiha długo wpatrywał się w cieknącą osokę i w przerażony wyraz twarzy swojej ofiary, napawając się tym widokiem do cna. Błogi stan zapomnienia przerwał mu okrzyk kobiet, które szarpały się z dwójką uzbrojonych mężczyzn, próbujących zaciągnąć grupkę dzieci do jakiejś starej ciężarówki. Zostawił konia samopas i pognał w ich kierunku.
Sharingan błysnął krwistą czerwienią, kaptur zleciał z głowy, gdy tylko zrobił unik przed ciosem zamaskowanego napastnika.
— Jest z klanu Uchiha! — wrzasnął jeden do kolegi, barczystego oprycha, który właśnie popchnął starszą kobietę na ziemię.
— Dzień dobry — powiedział Sasuke z szyderczym uśmieszkiem i wbił katanę prosto w krtań mężczyzny, który usilnie próbował zawiązać supeł na nadgarstkach małego chłopca. Osunął się na kolana, rozpaczliwie łapiąc miecz między dłonie, raniąc się jeszcze bardziej, charcząc i błagając wzrokiem o szybszą śmierć. Uchiha tylko patrzył, jak uchodzi z niego życie.
Z barczystym panem, łysym jak księżyc, poszło trochę dłużej. Walczyli na pięści. Facet był silny i szybki, i Sasuke, pomimo swojej zwinności, nie potrafił uniknąć wszystkich ciosów. Kiedy oberwał w twarz po raz drugi, a krew ściekała z kącika ust, perfidny uśmiech pojawił się na jego twarzy. Jak maszyna zmienił swoja taktykę i zaczął uderzać tam, gdzie przeciwnik się nie spodziewał. Walka stała się wyczerpująca, ale owocna dla Sasuke. Pan Księżyc zaś skończył z kunai w oku.
Gdy Uchiha siał terror, a zarazem zbawienie dla ludzi z osady, mieszkańcy starali się gasić pożar i opatrywać rannych. Złoczyńcy nadal panoszyli się po uliczkach, kradli, porywali i niszczyli. Z upływem minut robiło ich się tylko mniej, a osada zaczynała się uspokajać, ginąc gdzieś w kłębach dymu.
— Yuto! — krzyknęła niska brunetka, rzucając mu się z płaczem na szyję. — Tak się martwiłam!
Kara, żona mężczyzny, była świadkiem jak ten pognał w stronę nieznajomego na wzgórzu, który kilka minut później uratował ją przed gwałcicielem. W spazmach płaczu opowiedziała mu, co się stało.
— Uratował? — niepewnie spytał. — Kochanie... mój boże, skarbie!
Tuląc kobietę w swoich ramionach, wbił wzrok w chaos na ulicy. Odnalazł młodszego syna, bezpiecznie siedzącego z dziadkiem i pomagającego mu opatrywać rannych.
— Kara, gdzie jest Taro?
Wbiła paznokcie w jego przedramiona i z jeszcze większym wyrazem smutku spojrzała na niego i pokręciła przecząco głową.
Uchiha dalej mordował złoczyńców, ratując niewinnych ludzi, którzy starali się walczyć, ale wychodziło im to bardzo nieudolnie. Biegnąc dalej i siejąc pożogę, mieszkańcy żegnali go wielkim „dziękujemy!”, a on jakby przez chwilę poczuł się bohaterem, którym zawsze – w głębi duszy – chciał być.
Taro był szczupłym chłopakiem, o równie ognistych włosach jak jego ojciec. Ratował właśnie dziewczynkę przed potężnym ciosem, jaki zadał mu mężczyzna z opaską na lewym oku. Już przymierzał się do kopnięcia, gdy poczuł na swoim karku czyjś oddech i spostrzegł wielkie zamieszanie za nim. Ludzie wpatrywali się w coś olbrzymiego za jego plecami, w coś… przerażającego.
— Nie radzę — upomniał napastnika, gdy ten chciał się odwrócić. — Mogę zabić cię jednym skinieniem palca, ale zapragnąłem zrobić trochę większe show.
Sasuke, mając na myśli show, miał na myśli… Susanoo. Ogromny szkielet z rogami na głowie, błyszczącymi jaskrawą żółcią oczodołami i płonący fioletowym płomieniem. Tak, to było show.
— Mój przyjaciel bardzo lubi bawić się z takimi twardzielami jak ty — kontynuował z łobuzerskim uśmiechem. — Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.
Zawiał silny wiatr, ziemia drgnęła, gdy Susanoo przesunęło się bliżej. Jednooki mężczyzna poczuł na karku chłód, domyślił się zatem, że nikt za nim nie stoi. Gdy się odwracał, ludzie zaczęli krzyczeć przerażeni i uciekać, widząc, co chciało zrobić Susanoo. Facet zdążył tylko zobaczyć te żółte oczodoły, czarną dziurę i usłyszeć potężny, cierpki śmiech.
Z mężczyzny została czerwona plama.
Korzystając z okazji, że Susanoo zajęte jest sianiem zagłady na kolejnych niedobitkach, Sasuke pomógł wstać chłopakowi i złapał małą dziewczynkę za rękę, która trzymała pod pachą misia, przyciskając go do siebie jak najmocniej się dało. Nie czuła jednak strachu względem nieznajomego. Ba! Nawet się do niego słodko uśmiechnęła.
— Ty musisz być synem tego rudego faceta, który chciał skrócić mnie o głowę — odezwał się ponuro i czekał na potwierdzenie. Ten tylko przytaknął. — Znajdziemy go, jak tylko skończę. Trzymaj się z tyłu i nie spuszczaj mnie z oczu. Musimy jeszcze znaleźć jej mamę.
              

Tulił do siebie syna jakby widział go po raz pierwszy od wielu lat. Drżał ze szczęścia, płakał. Uniósł jednak głowę i patrząc przez ramię chłopaka, spotkał się ze spojrzeniem nieznajomego. Przeszył go dreszcz, poczuł silny strach. Jednak nie oderwał wzroku. Wpatrywał się w te kare, acz zgaszone oczy i nie mógł wyjść z podziwu, że tak młody chłopak, nieco starszy od jego syna, dokonał czegoś tak nieprawdopodobnego i potwornego. Jego płaszcz tonął w krwi, twarz ociekała świeżą juchą jego jak i oprawców, gdzieniegdzie zaschła tak jak na czole. Czarne włosy zaś przyozdabiał śnieg, którego wcale nie ubywało, gdyż zaczął sypać na nowo.
— Dziękuję — powiedział Yuto donośnym głosem i odsunął się od syna. Ten pognał do zrozpaczonej matki. — Przepraszam, że usiłowałem cię zabić.
— I tak nie dałbyś rady — odparł nieznajomy, uśmiechając się lekko. Tak… ludzko.
Yuto tylko przytaknął ze śmiechem.
— Ale chciałem spróbować.
Uchiha wpatrywał się w mężczyznę z nadzwyczajnym spokojem. Po akcji ratunkowej, jaką zafundował osadzie, był zmęczony, ale też i wyciszony.
— Jestem Sasuke — przedstawił się w końcu i skinął nowo-poznanemu głową na znak szacunku.
— Yuto.
Chwilę jeszcze wpatrywali się w siebie, a gdy Sasuke spuścił wzrok, rudowłosy mężczyzna pogrążył się w swoich myślach. Widział młodego chłopaka, zagubionego, ale pewnego siebie, stojącego między trupami na ziemi, zgładzonymi przez niego samego, jakby jeźdźca niosącego śmierć, a zarazem spostrzegł w nim chłopca, który usilnie próbuje wyrwać się tej otaczającej go ciemności. Yuto widział również z jaką pasją potrafi zabijać, z jaką łatwością jest w stanie odebrać komuś życie. Jego dzisiejszy czyn można usprawiedliwiać pomocą innym, którzy – gdyby nie on – byliby skazani na rychłą śmierć.
Ale czy to faktycznie go usprawiedliwia, Yuto? – bił się w myślach.
Demoniczna strona osobowości Uchiha była czymś, co powstrzymywało Yuto do podjęcia kolejnego kroku w jego stronę. Bez słów więc odwrócił się do niego plecami i ze łzami szczęścia w oczach, wziął w ramiona swoją rodzinę.
Sasuke uśmiechnął się pod nosem i odwracając się na pięcie, założył kaptur na głowę i odszedł.


— Pośród tych wszystkich zwłok… był jak demon. Otaczała go mroczna aura, której za żadne skarby świata nie chciałoby się poznać.
D e m o n ciemności, który szukał światła, ale nie mógł go znaleźć. Usilnie próbował, ale zamiast tego tylko się dusił. Mimo to Sasuke nigdy nie był złym człowiekiem. Tylko ten demon nie pozwalał mu wyjść z klatki. W sumie trudno stwierdzić, kto tak naprawdę kim sterował. Nieugięty, tajemniczy, zimny i… niebezpieczny.
— Jedno jest pewne — kontynuował Yuto, wkładając kawałki drewna do taczki na kółkach — gdyby nie on, byłoby już po nas, a ja nie miałbym syna. — Zamyślił się na chwilę, a kącik jego ust jakby lekko się uniósł. — Dwa dni później wrócił sprawdzić, jak sobie radzimy. I został z nami na dłużej. Można powiedzieć, że stał się naszym aniołem stróżem. I teraz, po pięciu miesiącach wraca jak syn marnotrawny, ale w potrzebie. Czyż to niesamowite?
Sakura próbowała się uśmiechnąć, ale zamiast tego po prostu wstała i pomogła pakować drewno, rozmyślając nad tym, co tutaj się stało. Dlaczego właśnie teraz zaczęła bać się Sasuke jeszcze bardziej niż zwykle?


Eizo pragnął zemsty.
Sasuke wcale go nie zabił. Niesprawna ręka nie była tak precyzyjna i ominęła najważniejsze żyły, które dały szansę wojownikowi przeżyć. Walczył zacięcie, nie dawał za wygraną i w końcu po kilku dniach wypisał się ze szpitala na żądanie, i zgłosił się na spotkanie z Noriakim. Radny obiecał mu wyrównać rachunki z Uchiha, a Eizo nie chciał niczego innego. Ponadto przewodniczący sporo mu zapłacił za głowę mężczyzny, więc tym bardziej nie było mowy o rezygnacji. Był jeden mały szkopuł – para rozpłynęła się w powietrzu. Anbu zgubiło ślad i shinobi pozostali bezradni. Nie było żadnych tropów, nikt nic nie widział; po prostu jakby ich nie było.
— Może ją zabił, a później dźgnął siebie z tej rozpaczy — spekulował Eizo, dość uszczypliwie. Noriaki zmroził go tylko wzrokiem. — Nigdy nie zrozumiem, co te kobiety w nim widzą.
— Cieszę się, że wracasz do zdrowia. — Radny nie miał ochoty dyskutować, to nie leżało w jego naturze. Lubił manipulować ludźmi do tego stopnia, że zawsze spychał ich na inne tory. — Jak tylko poczujesz się pełni sił, pójdziesz na pierwszy zwiad. Mam pogłoski, że mogli wyruszyć do Wioski Ukrytej w Śniegu.
Eizo spojrzał na swojego szefa powątpiewająco.
— Po pierwsze, nie zaszliby tam w tak krótkim czasie — zaczął hardo — a po drugie, to tam przecież stacjonuje Wielka Rada. Nie mieliby szans.
— Owszem — przytaknął Noriaki — ale nie lekceważ Sasuke. Poza tym to właśnie na granicy Wioski Ukrytej w Śniegu zgubiliśmy trop. A to miejsce ma wiele nieodkrytych, zimowych miejsc. Mogą być wszędzie albo nigdzie. — Noriaki poprawił się na krześle. — Jedno jest pewne, Eizo: ukryli się, ale nie mogą uciekać przez całe życie. W końcu zmęczy ich ta zabawa, a wtedy podadzą się nam jak na tacy. Wystarczy jeden błąd. JEDEN BŁĄD.
Eizo posłał mistrzowi triumfalny uśmiech.


— Wszyscy na ciebie czekają, Sasuke.
W pokoju panował półmrok i zapach znośnych kadzidełek. Uchiha siedział na łóżku i polerował swoją katanę, która w świetle małej lampki połyskiwała diabelsko. Sakura, wchodząc do środka, nie planowała rozwijać rozmowy, ale kierowana jakimś dziwnym przeczuciem, że mężczyzna tego potrzebuje, usiadła obok niego i poprosiła, by odłożył swoją zabawkę na miejsce. Posłuchał.
Obudził się kilka dni temu. Nie pamiętał, co się stało. Rany, które odniósł podczas walki w domu, a także te nadal gojące się tuż po wojnie, spowodowały ucisk w żyłach, gdzie krew zatrzymała się nagle i doszło do niedotlenienia mózgu. Dodatkowo wciąż włączony sharingan tylko ten efekt przyspieszył i pogorszył jego stan. Do dzisiaj walczył z nagłymi krwotokami z nosa. Zdrowie również nie było najlepsze, wciąż miał niesprawne ręce i skarżył się na bóle głowy. Wbrew pozorom, objawów miał wiele, ale nie były one poważne. Tylko że ukrył jeden bardzo ważny fakt – tracił czucie w lewej ręce oraz łapał się na tym, że coraz gorzej widzi. Nie miał jednak odwagi wspomnieć o tym Sakurze, chociażby dlatego, że nie chciał jej martwić, a sam nie zamierzał się niepotrzebnie nakręcać; w końcu był wielkim wojownikiem.
— Wiem, co zrobiłeś dla tych ludzi — zaczęła spokojnie, nie tracąc rezonu. — Uratowałeś tego chłopaka, Taro i żonę Yuto. Później wróciłeś, zatroskany. — Sasuke zgarbił się jeszcze bardziej i wydał się teraz taki malutki, że Haruno aż ścisnęło za gardło. Nie wiedziała, jak zachować się w tejże sytuacji, więc postanowiła zadać mu jedno arce ważne pytanie. — Dlaczego?
Mężczyzna tylko westchnął. Schował twarz w dłonie i zamilkł.
— Szukałem korzyści.
— Słucham? — Sakura nieco się zmieszała.
— Szukałem korzyści — parsknął w dłonie i spojrzał na kobietę z rozbawieniem. — Szukałem korzyści, których nie znalazłem.
Chwilę potem wstał. Sięgnął po ciężkie, zimowe buty i granatową kurtkę, którą szybkim ruchem narzucił na siebie. Chciał już wyjść, ale zatrzymał się w drzwiach, by uraczyć Sakurę swoim spojrzeniem. Było już poważne, wszelki ślad rozbawienia zniknął, zastąpił je chłód.
— Wróciłem z dwóch powodów — rzucił oschle. — Po pierwsze dla tych pieprzonych korzyści, bo jestem egoistą. — Haruno podniosła się powoli, nie spuszczając z niego wzroku. Sasuke zaś kiwał z dezaprobatą głową, jakby walcząc z samym sobą. — A po drugie… dla korzyści. Wszystko, co robię, ma swój cel, Sakura. Tyle że ci ludzie dali mi coś znacznie lepszego. Dali mi dom. Zaufanie. Przyjaźń.
— Mogłeś wrócić do Konoha i dostać to samo od nas! — Uległa emocjom. Znowu. Podniosła ton głosu, czego nie chciała. Nie panowała jednak nad tym. Słowa Uchiha bardzo ją zraniły. 
Z jego wypowiedzi wywnioskowała, że oni nie dawali mu tego samego, gdy podążał drogą zemsty i nie dostałby tego, gdyby wrócił. O rozumieniu na opak nie było mowy, ale gdy Sasuke podszedł do niej i ujął jej dłoń w swoją – ciepłą, a zarazem zimną u koniuszków palców – wszelka złość minęła.
— Was skrzywdziłem, a u nich miałem czystą kartę. To był dobry start, ale na chwilę — powiedział, bawiąc się jej palcami. — Od dłuższego czasu próbuję znaleźć dobrą drogę, by zacząć na nowo, ale przeszłość to wredna suka. Gania za mną i nie pozwala zapomnieć.
— Sasuke…
Wpatrywał się w nią jeszcze przez chwilę. Zapadła między nimi krępująca cisza, krew wzburzyła się w ich żyłach, więc Sasuke, nie podejmując dalszego ryzyka, puścił jej dłoń i wyszedł bez słowa. Ona stała skonsternowana, a zielone oczy spoczęły na palcach, które jeszcze przed chwilą czuły jego dotyk. Ten dotyk, którego zawsze pragnęła, a zarazem panicznie się go bała.


Szedł w stronę głośnego tłumu, które koczowało już przy jarzących się płomieniach ogniska. Mieszkańcy bawili się przy nim, popijając trunki i zagryzając je mięsem z własnej hodowli. W tle grała cicho muzyka, dzieci tańczyły w jej rytm, przekrzykując się nawzajem. Gospodarzem imprezy był Yuto, który widząc rozedrganego Sasuke, uciszył bawiących się gości i zaprosił ich bohatera do siebie. Uchiha zaciskał dłonie w pięści i wyklinał się w myślach za wszystkie słabości. Z drugiej strony cieszył się w duchu, że wytrzymał trudną tułaczkę, zgubił ogon i uchronił Sakurę przed niebezpieczeństwem.
— Witaj w domu. — Yuto poklepał go po ramieniu, gdy tylko zjawił się obok.
Dom. Czy dla kogoś takiego jak ja, dom w ogóle może istnieć? A co, jeśli zburzę jego fundamenty w napływie nieokiełznanego ataku agresji? Co, jeśli ludzie, którzy traktują mnie jak rodzinę, zginą z mojej ręki tak samo jak mój klan pożegnał świat z rąk mojego brata? Może te bzdury o przeznaczeniu są prawdą. Może każdemu z nas przypisany jest jakiś los. Ale dlaczego mój jest taki ciemny? Dlaczego codziennie widzę mrok? Chcę uciec, ale nie mam dokąd. Kogo jeszcze muszę skrzywdzić, by znaleźć te swoje cholerne korzyści?
Może nie bez powodu nazywają mnie demonem. Może po prostu nie mam innego wyjścia.
Itachi, co ja mam robić? Jak uciec od piekącej przeszłości i zacząć żyć na nowo?
Jak poczuć się jak ptak, by być wolnym? Chociaż ten jeden cholerny raz.



PRZEPRASZAM! Trzy miesiące zajęło mi, by w ogóle zebrać się na nowo i dostać kopa do pisania. Całe szczęście mam już przemyślane to opowiadanie od A do Z, więc życzcie weny, a będzie dobrze. Chciałabym powitać nowych gości mojego bloga! Trochę Was przybyło :)
Ponownie chamską reklamą chciałabym Was zaprosić na moją stronę na facebook'u, gdzie będziecie powiadamiani o etapach mojej pracy, nowościach i ogólnie, o czym tam sobie zechcę. KLIK
Rozdział ma prawie dziesięć stron, więc jest on najdłuższym rozdziałem na tym blogu, o! \o/ Jestem z niego dumna, wyjątkowo dumna, bo włożyłam całe swoje serce. Mam nadzieję, że i Was nie zawiodłam i przebrnęliście przez ten długi tekst z przyjemnością. Dla wyjaśnienia: tak, nie trzymam się kurczowo czasu. Nie przedstawiam Wam wszystkiego jak na tacy, bo jak wiecie lubię bazować na emocjach i to w tym czuję się najlepiej. Reszta to tło, potrzebny aspekt, by czytało się lepiej. Jeśli się gubicie, przepraszam, czasem mam chaos w głowie. Ale pamiętajcie, że większość rzeczy i tak musicie dopowiadać sobie sami i czytać między wierszami :)
Kocham Was, bo jesteście ze mną, teraz nawet już w większej grupie i mam szczerą nadzieję, że swoim niemrawym beztalenciem, przyciągnę więcej - bo to Wy dajecie kopa do pisania. Tylko Wy. Dlatego właśnie dla Was jest ten rozdział. Każdy jest dla Was, ale ten wyjątkowo jest cały Wasz. Do napisania! (szybciej, let's hope!)

6 komentarzy:

  1. Matko... Nobie padam na twarz! Więc jurto będzie jakiś konkretny komentarz. Przeczytałam dzis bo już jajko znosiłam przez cały dzień... Xd

    OdpowiedzUsuń
  2. Boję się czytać bo mam wrażenie że znowu znikniesz

    OdpowiedzUsuń
  3. nigdzie nie moge znalezc spisu rozdzialow, mozesz mi podeslac linka tutaj?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. EDIT: Po prawej stronie, w tabelce "ale to już było...", jeśli szeroka lista nie działa, po lewej stronie w wysuwanym menu (tuż przy obrazku) znajduje się spis. Jeśli nic nie działa, podaj mi numery rozdziałów, to je podlinkuję z osobna :)
      Pozdrawiam!

      Usuń